Potrącony przez tira: Przeżyłem, ale to myśl o śmierci była kojąca. Patrzyłem na siebie jak w grze

– Między 6. a 9. rokiem życia człowiek zyskuje świadomość własnego "ja". A ja w wieku 18 lat to utraciłem. Właściwie to mnie nie było. Nie miałem pomocy terapeuty. I to sztuka mnie uratowała – mówi artysta, malarz, absolwent ASP w Warszawie Sebastian Krok, który został potrącony przez tira. O "powrocie do siebie" opowiedział w wystawie "Koniec punkt po punkcie, czyli kalibracja strefy mroku". Daria Różańska-Danisz: Boisz się śmierci?  Sebastian Krok: Tak, ostatnio nauczyłem się bać śmierci. Przez pierwszych parę lat po wypadku miałem myśli samobójcze. A myśl o śmierci była uwolnieniem od bólu psychicznego, który odczuwałem po utracie wspomnień.  Nie miałem pamięci emocjonalnej. Nie byłem w stanie przyporządkować żadnych wspomnień do sytuacji czy ludzi. Wypadek zabrał mi 70 proc. pamięci faktograficznej.  Co zostało?  Właściwie to mnie nie było. Między 6. a 9. rokiem życia człowiek zyskuje świadomość własnego "ja". A ja w wieku 18 lat to utraciłem. Patrzyłem na siebie z zewnątrz, jak w grze. Wiedziałeś, że nazywasz się Sebastian Krok i miałeś wypadek. Co jeszcze?  Tyle właściwie. Opowiedziano mi, że jechałem rowerem i miałem wypadek. Przejeżdżałem przez oznaczone przejście dla pieszych na drodze, która była w przebudowie. Zostałem potrącony przez ciężarówkę z naczepą przeładowaną o 20 ton i niesprawnymi hamulcami. Poruszała się z prędkością 75 km/h. Miałeś szczęście, że przeżyłeś.  Dzisiaj to wiem, ale przez wiele lat po wypadku nie odczuwałem szczęścia, że przeżyłem. Ta świadomość utraty siebie była męczarnią.  Nie pamiętałeś niczego z życia przed wypadkiem? Tak naprawdę najwięcej wspomnień miałem z czasów przedszkolnych. Miałem uszkodzony hipokamp, więc nie byłem w stanie zapamiętywać sytuacji na bieżąco. Poznawałeś najbliższych? Widziałem mamę, ale nie wiązały się z tym żadne emocje, wspomnienia. To byli dla mnie obcy ludzie. Równie dobrze mógłbym trafić do innej rodziny. Mogliby mi powiedzieć, że są moimi rodzicami. I pewnie uznałbym, że to prawda.  To musiało być strasznie trudne.  Tak, dlatego przez pierwsze trzy lata myśl o śmierci była dla mnie kojąca. To było nawet miłe.  Nie myślałeś, że to minie? Drobne zmiany dawały mi nadzieję na to, że będzie lepiej. Obudziłem się ze świadomością tego, że jest tylko byt materialny. Nie widziałem żadnego światła.  Jak wyglądała twoja droga powrotu do siebie? Czułem, że nikt nie zrozumie tego, przez co przechodzę. W szpitalu nie miałem żadnej pomocy psychologicznej. Przez dwa lata byłem pod opieką neurologa. Ale nikomu nie mówiłem o "dziurach" w pamięci. Bałem się, że skaże mnie to na ośrodek psychiatryczny. Bałem się wykluczenia. Zostałem takim kameleonem. Przyjmowałem informacje na swój temat i próbowałem się do nich dostosować.  Czyli inni tobie opowiedzieli ciebie na nowo?  Tak, opowiedzieli mi mnie na nowo. I nie chodzi tu wyłącznie o pamięć faktograficzną, ale i emocjonalną. Musiałem emocjonalnie grać, nie odczuwając emocji. Musiałem się do tego przystosować.  Mówiłeś komuś, jak to wygląda od środka? Po latach dopiero.  A neurologowi?  To był neurolog, którego przydzielono mi po wyjściu ze szpitala. Miałem zmiażdżoną zatokę czołową i część płata czołowego. Z tym wiąże się dużo zagrożeń neurologicznych. Ale neurolog po badaniu zobaczył, że wszystkie funkcje fizyczne są prawidłowe. Mówiłem w miarę płynnie, choć się jąkałem, robiłem długie pauzy.  Czego uczyłeś się od nowa? Czytać, pisać. Przyszło mi to dość szybko. To była sytuacja, jakbym miał zapalenie mózgu, a do tego amnezję, depersonifikację, depersonalizację, czyli de facto utratę tożsamości. Do tego miałem objawy tożsame z Zespołem Korsakowa, który jest typowy dla osób po wieloletnim, ciężkim uzależnieniu od alkoholu.  Żaden psycholog, psychiatra nie próbował cię zrozumieć? Zajrzeć głębiej? Rozmawiałem z psychoterapeutami, ale bardziej na niwie prywatnej. Żaden z nich nie był w stanie mnie wtedy zrozumieć.  Bałem się, że jak się rozsupłam z problemami, których sam nie rozumiałem, z myślami, które mnie gnębiły, to trafię do zakładu zamkniętego. Nie chciałem tego.  W 2015 roku, kiedy skończyłem Akademię Sztuk Pięknych, pracowałem jako asystent, sprzedałem już jakieś obrazy, poszedłem do terapeuty.  Chcesz powiedzieć, że miałeś już na tyle uporządkowane życie, że mogłeś zacząć rozumieć, co dzieje się w środku, nie obawiając się, że ktoś wyśle cię do psychiatryka? Wtedy zrozumiałem, że to moment, kiedy mogę się odprężyć i zacząć szukać. Poszedłem na terapię PTSD. Zrozumiałem, że wszystko, co mnie gnębiło, było naturalną konsekwencją tego, co mi się wydarzyło. Oswoiłem się też ze stresem, w którym żyłem przez pierwsze trzy lata po wypadku.  Odzyskałeś choć częściowo wspomnienia? Powróciły jakieś wspomnienia faktograficzne, ale emocje budowałem absolutnie na nowo. Przez pierwszych 9 lat emocje wyższe były dla mnie nieodstępne.  Na przykład?  Płacz był dla mnie niedostępny. W 2012 roku po raz pierwszy byłem w stanie zapłakać, chociaż miałem ku temu i wcześniej dużo powodów.  Dostałeś wsparcie po wypadku ze strony państwa? Żadnego. 800 złotych szkolnego ubezpieczenia i tyle. Sędzina, która wzięła moją sprawę, była żoną rzeczoznawcy, który stwierdził moją winę w tym wypadku. Po sześciu latach sprawa została umorzona, bo zajmująca się nią prokurator przeszła na emeryturę.  Co z kierowcą? Został uniewinniony. Byłem drugą osobą, którą potrącił ten człowiek. I to nie było żadnym argumentem.  Widziałeś go kiedyś?  Nie pamiętam.  Wiemy, co zabrał ci wypadek. Czy paradoksalnie coś ci dało to doświadczenie? Wiarę w to, że pracą nad sobą potrafię dużo osiągnąć. Dało mi to też poczucie sprawczości i siły. Dowiedziałem się, że wiele rzeczy jestem w stanie przetrwać, osiągnąć. Że mogę ulepić siebie na nowo.  Artystą zostałeś przez to doświadczenie?  Myślę, że tak. Odnalazłem w sztuce platformę do tego, by przetworzyć trudne doświadczenia. Nie miałem pomocy psychoterapeutycznej przez większość czasu po wypadku i to sztuka mnie uratowała.  Działalność artystyczna rozwija człowieka na każdym polu: duchowo-emocjonalnym, intelektualnym, to też jest pewna forma ucieczki, eskapizmu. W sztuce przerabiałem i przerabiam do tej pory wszystko to, co jest dla mnie trudne.  Dlatego twoje obrazy są takie mocne? Przekaz, który umieszczam w moich pracach, nie jest zrozumiały... … wiadomo, że trzeba znać kontekst. Ale jak już się go zna, to twoje obrazy są mocne.  Wiele osób, które znają kontekst, chcą mieć do czynienia z moją sztuką.  Wystawa "Koniec punkt po punkcie, czyli kalibracja strefy mroku", którą zrobiłeś 22 lata po wypadku, to rozprawienie się z tym, co było? Potrzebowałem czasu, żeby się z tym oswoić. Potrzebowałem też wielu lektur. Mój przyjaciel podsunął mi książkę Goffmana o traumie. I zrozumiałem, że nie ucieknę od tego, co było. Miałam wrażenie, że tą wystawą próbowałeś na nowo opowiedzieć sobie tę mroczną historię. Dlaczego tak dużo tam koloru? Utraconych emocji szukałem w kolorze. Tam widziałem ucieczkę od racjonalności w emocje, które dla mnie są najważniejsze. To, co nie jest uświadomione – według Junga – jest cieniem. Chciałem wszystko wyciągnąć z tej ciemności, żeby stworzyć obraz, który będzie afirmacją życia pomimo bólu, trudu. Jeśli połączy się wszystkie kolory tęczy, to wychodzi białe, jasne światło. Uśmiechasz się.  Bo bardzo lubię obcować z kolorami, moimi obrazami. Olbrzymią przyjemność sprawia mi akt twórczy. Tworzę, przerabiam jakiś fragment rzeczywistości, który jest dla mnie trudny, wiąże się z bólem. Jest mi go później łatwiej zaakceptować.  Bawię się w takiego mini-boga. Piszę historię na nowo. Cytując Magika: "Jesteś Bogiem, wyobraź to sobie, sobie". Stwarzam, kreuję mały świat, który można później zabrać do domu.  Ludzie chcą zabierać twoje obrazy do domu? Zostawiasz tam swój ciężar.  Dla kogoś to może być ciężar, dla mnie to fragment prawdy. Myślę, że sztuka jest jedyną prawdą w tej rzeczywistości, jeśli patrzeć od zarania ludzkości.  A nie uważasz, że Polacy nie potrzebują prawdy na ścianie, tylko obrazów z Ikea? Ikea to już wyższy pomysł. Jednak więcej osób wybiera obrazy z innych sklepów, marketów budowlanych.  Może to jest prawda, której potrzebujemy? Wierzę w to, że człowiek jednak potrzebuje się rozwijać. W momencie, kiedy kwiatki z Obi przestają mu wystarczać, będzie poszukiwał czegoś dalej.  Masz już cały etat na ASP? Jesteś w stanie żyć ze sztuki? Tak, mam cały etat. I jestem w stanie się z tego utrzymać.  Chcesz powiedzieć, że artyści w Polsce nie mają tak źle?  Nie no, artyści w Polsce nie mają lekko.  Pogoniłeś wszystkie swoje demony? Tak, po 22 latach udało mi się to wreszcie zrobić. Jestem szczęśliwy, chociaż myślałem, że nigdy tego nie osiągnę.  Wydawało mi się, że całe życie będę walczył, uciekał od tego jungowskiego cienia.