W Pszczynie ktoś upadł na głowę. Dodatkowe punkty dla dziewczynek za... bycie dziewczynką

"Dziewczynki mogą wszystko". Lubię to hasło, bo my od małego zawsze miałyśmy pod górkę. Żeby coś dostać, musiałyśmy rozpychać się rękami i nogami. W Pszczynie wymyślili, jak dziewczynkom pomóc. Ale coś tu poszło nie tak. O programie "Edukacyjny Maraton Kompetencji" mówi się teraz wszędzie. Nie chodzi tu jednak o sam cel projektu – a szkoda, bo jest szczytny: "podniesienie jakości edukacji i rozwój doradztwa edukacyjno-zawodowego (...) poprzez kompleksowe wsparcie uczniów i kadry". Unia Europejska wyłożyła na niego sporo pieniędzy, a projektem objętych zostanie minimum 1 152 uczniów – 622 dziewczynki i 530 chłopców z gminy. To aż 18 szkół podstawowych. Oczekiwany rezultat projektu jest ambitny: zwiększenie kluczowych kompetencji uczniów, poprawa jakości nauczania, większe wykorzystanie technologii, rozwój kompetencji społecznych i zawodowych nauczycieli, wsparcie w wyborze ścieżek kariery oraz przeciwdziałanie wykluczeniom. Brzmi świetnie, prawda? Problem w tym, że emocje i zainteresowanie wzbudziły zasady rekrutacji do programu, a nie sam cel. A zasady są przedziwne: Dziewczynki na starcie dostają dodatkowe 5 punktów, podczas gdy dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności, z poradni psychologiczno-pedagogicznej czy potrzebą kształcenia specjalnego otrzymują po 3 punkty. I to właśnie ta dysproporcja wywołała burzę. Bo twórcom programu zachciało się dzieci podzielić. Rozmawiam o tym z Jakubem Chabikiem ze "Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn". Zareagował od razu. – Wystąpiliśmy z wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej w – wydawałoby się – prostej sprawie. Poprosiliśmy o listę osób, oczywiście bez danych osobowych, z informacją o punktach i o tym, kto został przyjęty. Chcieliśmy sprawdzić, czy w tej sprawie rzeczywiście jest o co kruszyć kopie, czy też nie. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, otrzymaliśmy odpowiedź, że taka lista nie istnieje, jej przygotowanie wymagałoby przeszukania całych ton dokumentów – opowiada. – Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego niż proste zestawienie – kto, ile punktów dostał i kto się zakwalifikował, a kto nie – dodaje. Mój rozmówca widzi tu dwa powody tego stanu rzeczy. Jak mówi dalej, "albo Pszczyna wciąż funkcjonuje w realiach XX wieku, albo mamy do czynienia z wybiegiem, który ma na celu opóźnienie udzielenia tej informacji". – Za tą drugą hipotezą przemawia ostatnie zdanie odpowiedzi na wniosek o informację publiczną: burmistrz Dariusz Skrobol wyznaczył nowy termin – uwaga – na 2 lutego 2026 roku. Oznacza to, że przez niemal dwa miesiące gmina nie znajdzie czasu, by w niewielkim, kameralnym programie podsumować, kto się dostał, kto nie, oraz ilu było chłopców, a ile dziewczynek – dodaje.  – Jakie mogą być konsekwencje tego programu? – pytam. – Jak pan ocenia źródła tego problemu? Co zawiodło w tym procesie? – dopytuję.  – Moim zdaniem po prostu nikt się nad tym nie zastanowił. To przykład bezrefleksyjnego automatyzmu – w dokumentach unijnych dotyczących programów napisano, że należy wspierać grupy wykluczone, w tym osoby niepełnosprawne i kobiety. Zamiast dokładnie doczytać, że wsparcie dotyczy tych, którzy faktycznie doświadczają wykluczenia, uznano: "po prostu wspieramy dziewczęta i mamy święty spokój". Mimo że akurat w obszarze edukacji jest na odwrót: one mają lepsze wyniki, podczas gdy wykluczenie dotyka chłopców. – Nie podejrzewam złej woli ani ideologicznej motywacji – nie sądzę, by ktokolwiek kierował się niechęcią do dziewięcioletnich chłopców – precyzuje Chabik. – To raczej bezmyślność połączona z urzędniczym uporem: przekonaniem, że nikt z zewnątrz nie będzie podważał lokalnego programu. W efekcie nikt nie przemyślał sprawy, a później nie dostrzeżono, jaką szkodę i jak poważne konsekwencje niesie dalsze brnięcie i szum na całą Polskę – dodaje. Dyskryminujący gest Jeszcze bardziej szokujące jest to, że program miał niwelować społeczne nierówności. Mam obawy, że może je wręcz wzmocnić. Choć z pewnością znajdą się tacy, którzy będą bić brawo. Bo jak to? Przez dekady społeczeństwo faworyzowało chłopców. Dziewczynki musiały walczyć, udowadniać swoją wartość na każdym kroku. I nagle, w XXI wieku, ktoś zauważył ich trud i postanowił… przyznać punkty za sam fakt istnienia. Dla mnie jednak to paradoks, który trudno przełknąć. Takie decyzje pokazują, że nawet w erze wyrównywania szans i edukacji dostępnej dla wszystkich, wciąż potrafimy mieszać dobre intencje z niezbyt mądrymi rozwiązaniami. A gdzie sprawiedliwość? Uczciwe reguły gry? Przecież to przywilej dla jednych kosztem drugich. I to w sytuacji, gdy program miał przeciwdziałać wykluczeniom, a zamiast tego tworzy kolejną dysproporcję. Trudno uwierzyć, że w XXI wieku, gdy tyle mówi się o inkluzywności, ktoś pozwala sobie na taki dyskryminujący gest. Każda decyzja dotycząca dzieci, każda punktacja czy przywilej, odbija się szerokim echem. I choć intencje mogą być dobre, nie można zapominać, że każdy uczeń zasługuje na równy start. I Urząd powinien to wszystkim zapewnić. Urząd Miejski w Pszczynie uspokaja: kryterium płci brane jest pod uwagę dopiero na końcu rekrutacji. Ale to widocznie nie wystarcza: Biuro Rzecznika Praw Dziecka postanowiło przeanalizować sytuację pod kątem ochrony prawa równości dzieci. I bardzo dobrze. Jestem ciekawa, czym kierowali się twórcy programu, ale do chwili publikacji tekstu nie dostaję odpowiedzi. Dziewczynki od zawsze musiały walczyć o swoje. I dobrze, że mogą dziś otrzymać "wsparcie", ale nie kosztem chłopców. Chłopcy, którzy nie mają żadnego "gratisu", mogą poczuć się dyskryminowani. W końcu to oni muszą teraz wystartować z gorszej pozycji, tylko dlatego, że są chłopcami.