Życzę sobie i wam, byśmy zestarzeli się jak premier Donald Tusk, który pomimo swojego zaawansowanego wieku nadal świetnie się trzyma, ma dobrą formę fizyczną i możliwie nieźle orientuje się w otaczającym go świecie — o ile tylko nie próbuje powoływać się na Jacka Murańskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że nasz pan premier jest już po prostu stary, żeby nie powiedzieć: najstarszy w historii. Tylko trzech królów Polski panowało w bardziej podeszłym wieku od 69-letniego zaraz Donalda Tuska. Najdłużej — jak sama nazwa wskazuje — Zygmunt Stary, a ponadto Władysław Łokietek i Władysław Jagiełło. Upraszczając, bo nie jesteśmy w podcaście historycznym: końcówka Zygmunta to rządy jego włoskiej małżonki, finisz Łokietka to "pogańska krucjata" na cesarstwo, porażki na Mazowszu, utrata ziemi dobrzyńskiej, Kujaw czy upadły sojusz polsko-litewski po awanturze z Giedyminem. U Jagiełły po Grunwaldzie też raczej bez histerii. "Prime" kariery przypadał na środek życia Kazimierza Jagiellończyka, Zygmunta III Wazy czy Jana III Sobieskiego — królów, jak na ówczesne realia, finalnie sędziwych — a i tak wszyscy oni zawinęli się z urzędu w wieku młodszym od Donalda Tuska. Starym, przyspawanym do urzędu prezydentem był Ignacy Mościcki, który miał blisko 72 lata, gdy zrzekł się tytułu, uświadamiając sobie, że ojczyznę kocha tak bardzo, iż II wojnę światową spędzi w Szwajcarii. A skoro o tragediach narodowych mowa. Nawet Bronisław Komorowski, najstarszy prezydent III RP, wprowadzając do pałacu Andrzeja Dudę, był na tle Donalda Tuska — można powiedzieć — 63-letnim młodzieniaszkiem. Jeśli chodzi o premierów III RP, to starzej się nie da. Nawet Tadeusz Mazowiecki, który kończył przewodzić Radzie Ministrów, gdy miałem trzy latka i razem z Andrzejem Strejlauem wydawał mi się — zawsze — najstarszym człowiekiem na świecie, w rzeczywistości był aż o pięć lat młodszy niż Donald Tusk dziś. Jeśli mój dzisiejszy wpis to ejdżyzm, to — odwołując się do lewicowej nowomowy — jest to z mojej strony "ejdżyzm pozytywny". Bo ja się zwyczajnie martwię o Donalda Tuska, który powinien się już cieszyć wnukami, służyć mądrością i doświadczeniem, a nie brać na swoje barki odpowiedzialność za losy blisko czterdziestomilionowego narodu. No i martwię się też odrobinkę o Polskę. Jest teraz taka moda na świecie, na starych przywódców. Donald Trump, Joe Biden, Władimir Putin. I jak wrażenia — zadowoleni? Historia, którą pokrótce starałem się przedstawić we wstępie, jasno pokazuje, że wiek od pewnego momentu nie jest czynnikiem korzystnym dla przywódcy. Nawet patrząc przez pryzmat wybitnych królów Polski, ich schyłkowe lata to z reguły brak inicjatywy, brak sprawczości i niemal wyłącznie błędne decyzje. Nie wiem, czy takie bezpośrednie tłumaczenie w poczytnym medium elementarnych konsekwencji biologii jest brutalne, ale brutalnym wobec rzeczywistości jest udawanie, że tak się co do zasady nie dzieje. Oczywiście mam świadomość, że kreślę tu wstęp do pewnego modelu życzeniowo-teoretycznego. Bo jak tu mówić o ewentualnej ścieżce sukcesji, gdy dwóch nestorów polskiej polityki od gry międzynarodowej zdecydowanie lepiej specjalizuje się w grze o tron — ten w kraju i ten w partii. Nawet jeśli ceną od dekad jest wyrzynanie każdego, kto mógłby choćby teoretycznie stanowić wewnętrzne zagrożenie. Pierwsze dwa lata rządów Tuska to polityczna wegetacja Obietnic wyborczych pan premier nie spełnia. Zapytany o to obraża inteligencję Polaków, twierdząc, że spełnił procent adekwatny do liczby otrzymanych głosów. NFZ jest w takim kryzysie, że w szpitalach stoją puste łóżka, bo nie ma pieniędzy na to, by kogoś w nich położyć. Nie są wiarygodne lewicowe polityczki, które chcą nas zmusić do zaufania państwu, gdy na pomagam.pl jest wylistowana cała armia osób, które to państwo zostawiło samych sobie. Finanse publiczne w kryzysie, pisowskie ustawy obyczajowe nietknięte, na wojnę jesteśmy w ogóle niegotowi, a "pozycja międzynarodowa, kontakty i uznanie w Europie" naszego premiera — które tak bardzo miały go odróżniać od pisowców — sprowadzają się do tego, że Merz, Macron i Starmer wyrzucają go z wagonu dla VIP-ów do WARS-u podczas wycieczki do Kijowa. Oczywiście premier nie rządzi, bo jego priorytetem jest przywracanie praworządności, tyle że i praworządności wcale nie przywraca. Czyli ani praworządności, ani rządności. A jak już ludzie powoli zaczynają się orientować, to stary numer: rekonstrukcja. Donald Tusk nawet w swoim obozie ma opinię osoby, która nieprzesadnie się przepracowuje. W mediach społecznościowych co i rusz raczy nas jakimiś bzdurami. A to nakręci "śmieszny" filmik pod wyborców o dojrzałości trzynastolatka, a to wysili się na jakąś błyskotliwą ripostę. Ten rok i tak jest lepszy od poprzedniego, ale ja nie widzę politycznego lidera, który miałby wizję i energię, by ją egzekwować. Pod pewnymi względami premier przywodzi mi na myśl trzecioligowego celebrytę, którego ambicją życiową jest zostać zaproszonym na branżową imprezę, zjeść coś za darmo, dostać giftbag i dać się sfotografować na ściance. Ale chyba nie po to marzli ludzie z Jagodna i nie zasługują na taki model rządów zarówno oni, jak i wszyscy ci, którzy w 2023 roku nie poparli Donalda Tuska, ale dalej są przecież Polakami. A z dobrym zarządzaniem krajem jest — tak mi się przynajmniej wydaje — jak z dobrym zarządzaniem firmą. Ja chcę, by CEO mojego kraju miał na jego punkcie obsesję. Nie chcę oglądać, jak gra na pianinie i lepi pierniki, je krewetki i przytula się ze znanymi ludźmi. Chcę młodego, efektywnego menedżera, któremu ręce palą się do roboty. Zasypuje swoich asystentów zadaniami, batoży swoich ministrów za brak wyników i sprawczości, pierwszy pojawia się w urzędzie i ostatni z niego wychodzi. Tak pracują w Polsce miliony przedsiębiorców, ale nie wiedzieć czemu, nie kompetencyjnie najważniejsza osoba w państwie. A i to może nie wystarczyć, gdy ktoś już jest po prostu po drugiej stronie rzeki, a jego epoka nieubłaganie dobiegła końca. I tu mój apel do Donalda Tuska, by przez kolejne lata wykorzystał swoje niewątpliwe talenty jednego z dwóch najlepszych polskich whipów, ale nie męczył już siebie i nas. Karty historii zostały już zapisane, ale przyszłość też jest ważna. Może ta Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, bo jej się chce, jeśli w Koalicji Obywatelskiej zostali już tylko mierni ludzie od dmuchania baloników na partyjne wiece, wykuci na obraz i podobieństwo swojego lidera, tylko ze słabszego materiału — by przypadkiem nie mogli mu przy okazji zagrozić. A może ktoś jeszcze inny. Panie premierze, już naprawdę wystarczy.