Rosyjskie MSZ wsadziło kij w mrowisko, wydając oświadczenie w sprawie rzekomego ataku dronów na rezydencję prezydenta Rosji, którego pod osłoną grudniowej nocy miała dokonać Ukraina. Oliwy do ognia dodał też sam Władimir Putin, który, jak zdradził Donald Trump, poskarżył mu się przez telefon na próbę ataku, czym wywołał u prezydenta USA "wielką złość". Kremlowska propaganda nie zamierza jednak na tym poprzestać — narrację o "ataku", na który nadal nikt nie przedstawił żadnych dowodów, promuje teraz za pomocą rządowych mediów, które prześcigają się w groźbach kierowanych nie tylko do Ukrainy.