Obrazy z wczorajszego wieczora wyglądały tak, jakby przez część Polski przeszedł kataklizm. Paraliż, dantejskie sceny, horror, krytyczna sytuacja pogodowa, chaos... – to słyszeliśmy w relacjach. Nagrania z zasypanej S7 wyglądały jak z Alaski. A ja się zastanawiam, w jakim kraju my żyjemy. Dlaczego śnieg ciągle nas tak zaskakuje? Atak zimy sparaliżował ruch na drogach. Postawił na nogi wszystkie służby, zwołano sztab kryzysowy. Pojawiły się też utrudnienia na kolei – w części Warmii i Mazur stanęło kilkanaście pociągów, opóźnienia jeszcze w sylwestra były także pod Warszawą, nie mówiąc o odwołanych składach. Nawet lotnisko w Modlinie czasowo wstrzymało operacje lotnicze. Powód? "Z uwagi na zaśnieżenie lamp oświetlających pas startowy". Gdyby spadło więcej śniegu w innych częściach Polski, pewnie stanąłby cały kraj. A co by było, gdyby więcej miejsc dopadł taki armagedon, jaki zadział się na trasie S7 w powiecie ostródzkim? Strach się bać. Tam było najgorzej. Ale nie tylko tam kierowcy przeżyli koszmar. Nasz kolega redakcyjny tego dnia znalazł się z rodziną na S7. Wcześniej jechali krajową S15. Jak mówi, ma prawo jazdy od kilkunastu lat, ale jeszcze nigdy nie był tak zestresowany za kierownicą. Nasz dziennikarz przeżył dramat na S15 i S7. "Na drodze nie było widać nic" – To był dramat. To trzeba przeżyć, być w samochodzie w taką pogodę, żeby zrozumieć. A i tak może być ciężko. Na drodze nie było widać nic. Zupełnie. Na trasie między Lubawą a Ostródą była straszna zamieć i burza śnieżna. Do tego błyski rozjaśniały cały horyzont i to było jedyne wow w całej tej podróży. Kilka metrów przede mną jechał samochód, nawet nie widziałem śladów w śniegu, które zostawiał – opowiada Mateusz Przyborowski, który 30 stycznia, podobnie jak wielu innych kierowców, przeżył horror na drodze. Za Brodnicą, na niewielkim zakręcie i małym wzniesieniu, zobaczyli pierwsze auto osobowe w rowie. – Pomyślałem: "musiał pędzić". Ale po chwili, na jego wysokości, zarzuciło naszym samochodem, a jechałem 30 km/h. Za Lubawą zaczął się już dramat – tir zablokował ruch po naszej stronie, z drugiej strony sznur aut na zderzaku. Potem po drodze był jeszcze jeden tir w rowie. Zobaczyliśmy też ciągnik, który z rowu wyciągał auto osobowe – relacjonuje. Potem, na wysokości Ostródy, wjechał na S7 do Olsztyna. Myślał, że trasa będzie pewniejsza. – Nie wiedziałem, po którym jadę pasie. Na wysokości Rychnowa wszystko stanęło, sznur tirów i osobówek. I tak staliśmy przez jakieś 30-40 minut. Śnieg od razu zasypał auto. Wszystko od razu zamarzało na szybach i wycieraczkach, bo to było PERMANENTNE SYPANIE. Wyszedłem odśnieżyć i od razu zrobiłem się biały – mówi. Zauważył kilka pługów i piaskarek, ale nie wie, czy przy takiej śnieżycy odśnieżanie coś daje. Według niego w tamtym momencie zabrakło służb, które na S7 kierowałyby ruchem. – Przydałby się ktoś taki, bo mimo że był śnieg, to droga jest szeroka i moim zdaniem można było ten ruch rozprowadzić i pokierować, żeby ludzie nie gnili na drodze bez jedzenia, z dziećmi – mówi. "Gdzie są służby?", "Tu chyba nikt nie dowodzi" – złościli się ludzie w innych relacjach. Pogoda pogodą, wiadomo, że to żywioł. Zimy ostatnio u nas słabe, ale tak czy inaczej mieszkamy w takim klimacie, gdzie przecież to norma. Tymczasem ciągle, nawet jeśli nie ma tak ekstremalnych warunków jak na S7, co roku scenariusz się powtarza – zacznie padać, a Polska w szoku, że biało, ślisko, gołoledź.... Jesteśmy zaskoczeni, jakby dopadła nas zima stulecia. Armagedon na S7. Wstrząsające relacje ludzi Na zasypanej S7 setki aut na kilka godzin utknęły w korku. Wiadomo, że wcześniej na tej trasie – między Mławą a Żurominkiem – doszło do karambolu, zderzyły się cztery pojazdy. Ale potężna śnieżyca zrobiła swoje. W stronę Gdańska – od Olsztynka do Rychnowa – korek ciągnął się niemal na 16 km. A w drugą stronę – od MOP Grabin do Rychnowa – blisko 7 km. Zdjęcia i nagrania błyskawicznie obiegły internet. Ludzie relacjonowali: "Od ponad 2 godzin przejechałem 200 metrów. Niektórym kończy się paliwo, innym woda. Korek na kilka kilometrów, który nie zmniejsza się od kilku godzin". "Tu są matki z dziećmi, które wpadają w histerię, a ludziom zaraz zacznie kończyć się benzyna". "Ludzie proszą o pomoc wojsko. Od 17 bez wody, bez toalety, kończy się paliwo". Dziennikarz Patryk Michalski również utknął na zaśnieżonej drodze. "Armagedon to mało, żeby opisać, co się działo na trasie z województwa kujawsko-pomorskiego do warmińsko-mazurskiego. Kilka pługów na trasach zasypanych po kolana. Brak przygotowania i reakcji na czas w kolejnych gminach. Samochody w rowach" – opisał na X. Napisał też, że mieli dużo szczęścia: "Gdyby nie pomoc wspaniałej pary z okolicy, która zorganizowała całą akcję ratunkową, utknęlibyśmy w zaspach bez szans na pomoc". "Wszędzie ciemnica, tylko zawierucha i zamieć. I nawet nie wiesz, gdzie jesteś" Mateusz Przyborowski także miał dużo szczęścia. Nie utknęli na S7 na całą noc tylko dlatego, że uratował ich zjazd. – Stanęliśmy w tym korku 400 metrów od zjazdu z "siódemki" w stronę Rychnowa. Pojechałem za kilkoma innymi autami zasypanym pasem awaryjnym do tego zjazdu. I tam był kolejny dramat – mówi. Droga dojazdowa była wąska, auta stały w zaspach, a jeszcze nie wiadomo skąd pies wyskoczył mu przed samochód. – Kierowca z naprzeciwka swoim lusterkiem złożył mi moje lusterko, dobrze, że go nie urwał. Wszędzie ciemnica, tylko zawierucha i zamieć. I nawet nie wiesz, gdzie jesteś, bo tablice na drodze zasypane śniegiem – opowiada. Na S51, między Olsztynkiem a Olsztynem, na "prawym pasie" zasypanym też co chwila widział auta i ludzi zeskrobujących lód z szyb i wycieraczek. Mówi, że sypało cały czas, a śnieg nie nadążał spadać z auta i od razu zamarzał, bo było -5 stopni. 200 km z Kujaw do Olsztyna przejechali w 7 godzin. A samą trasę Lubawa–Olsztyn (około 80 km) w 4 godziny. Sytuacja 31 grudnia. "Nasze służby są w terenie i intensywnie pracują nad usunięciem utrudnień" Przez całą noc służby drogowe, policja i straż pożarna pracowały, by udrożnić ruch. Jak informowało Radio Olsztyn, na miejscu działały też m.in. 33 zastępy PSP i OSP z powiatów olsztyńskiego i ostródzkiego. Wiadomo, że ściągnięto ciężki sprzęt, który miał pomóc w rozładowaniu zatoru na S7. Próbowano stworzyć korytarze życia. W pomoc zaangażowały się lokalne władze. – Parzymy właśnie kawę i herbatę. Policja rozwiezie je tym, którzy utknęli na S7 – informował PAP burmistrz Ostródy Rafał Dąbrowski. – Tych, którzy dadzą radę do nas dotrzeć, zapraszamy, by się ogrzali, skorzystali z toalety, napili ciepłej kawy czy herbaty. Choćby łóżko miało stać przy łóżku, to damy dach nad głową – zapewniał. Jak wygląda sytuacja 31 grudnia? GDDKiA informowała, że pojazdy ciężarowe blokują ruch – ruch dla aut osobowych odbywa się po 1 pasie w każdym kierunku. – Nasze służby są w terenie i intensywnie pracują nad usunięciem utrudnień oraz jak najszybszym przywróceniem pełnej przejezdności na trasie S7. Sytuacja ma charakter kryzysowy, na miejscu prowadzone są intensywne działania służb drogowych, w ścisłej współpracy z policją i strażą pożarną, mające na celu stopniowe przywracanie przejezdności trasy – informowała rzeczniczka GDDKiA w Olsztynie Katarzyna Kozłowska. Pojawiły się też informacje, że sytuacja na S7 już się uspokoiła, choć utrudnienia mogą jeszcze potrwać. – Na drodze w kierunku Gdańska ruch jest niewielki, płynny, a w kierunku Warszawy samochody poruszają się powoli, ale jadą. Sytuacja jest opanowana – przekazał rano PAP rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie Tomasz Markowski. W środę i GDDKiA Olsztyn, i olsztyńska policja ostrzegały natomiast kierowców przed zablokowanym odcinkiem drogi S51 na trasie Olsztyn – Olsztynek w miejscowości Miodówko. Jak przekazano, pojazdy nie mogą podjechać z powodu trudnych warunków pogodowych. "Służby pracują nad przywróceniem ruchu na linii kolejowej nr 216 Działdowo-Olsztyn, na odcinku Nidzica-Waplewo. Usuwane są tam drzewa, które pochyliły się pod naporem śniegu na tory. Pociąg 5330 Kormoran kierowany jest drogą okrężną przez Iławę Główną z pominięciem st. Olsztynek, Nidzica. Zorganizowana została komunikacja zastępcza" – informował z kolei minister infrastruktury Dariusz Klimczak. Sytuacja cały czas się zmienia, warto śledzić komunikaty. Ale tak czy inaczej, zima postawiła Polskę na równe nogi.