Nowy wiceprezes PiS Przemysław Czarnek wyjawił, z jakim partiami jego ugrupowanie mogłoby współrządzić. W zasadzie ominął tylko lewicę, szerokim łukiem zaś okrążył Koalicję Obywatelską. Z realizacją planu Czarnek może mieć tylko jeden zasadniczy problem. – Jesteśmy w stanie współpracować i z PSL-em, i z Polską 2050, i z Konfederacją, pomimo szaleństwa, jakim wykazał się w ostatnich dniach Sławomir Mentzen. Ze wszystkimi tymi ugrupowaniami jak najbardziej tak, jeśli tylko będą chciały wziąć odpowiedzialność za państwo polskie w koalicji polskich spraw w tym Sejmie – zadeklarował Czarnek. Wszyscy, byle nie Tusk Polityk PiS uczynił to wyznanie w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem z "Rzeczpospolitej". Na pytanie, czy jego partia byłaby w stanie współpracować z Polską 2050 i zawrzeć z formacją Szymona Hołowni koalicję, odparł, że Prawo i Sprawiedliwość jest świadome "potężnych zagrożeń, które czyhają na Polskę tuż za rogiem, niebezpieczeństw utraty niepodległości i suwerenności". – W związku z tym jesteśmy gotowi dzisiaj na współpracę ze wszystkimi siłami, które tylko tej współpracy będą chciały, w koalicji polskich spraw, za wyjątkiem Tuska i jego ludzi, bo ci ludzie wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością i z nimi rządzić nie można, bo my przede wszystkim musimy bronić Polski przed zagrożeniami, a to można zrobić tylko w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi – oświadczył. Z realizacją tego dalekosiężnego planu może być jednak pewien kłopot. Problemem partii Kaczyńskiego jest jej i jego niezdolność (lub utrudniona zdolność) do zawierania koalicji. Wystarczy przypomnieć sobie losy innych liderów prawicy i partii, które współpracowały z PiS-em. Na politycznej scenie nie liczą się już Samoobrona, Polska Razem, nie najlepiej skończyli Paweł Kukiz, Jarosław Gowin. W zasadzie jedyną partią, która przetrwała współpracę z Kaczyńskim, jest PSL. Ale i ludowcy nie garną się do kooperacji z Nowogrodzką. W czerwcu ówczesny rzecznik PSL Miłosz Motyka powiedział Polsat News, że "nie ma żadnych rozmów" z PiS na temat możliwej koalicji. Wskazują na to wyniki specjalnej ankiety. Motyka przekazał, że ponad 70 proc. ludowców jest za utrzymaniem obecnej koalicji rządzącej. Kilka miesięcy temu pisaliśmy o ocenie potencjalnej Koalicji z PiS-em, jaką wyrazili wyborcy tych partii w sondażu. O ile sympatycy PiS chętnie widzieliby taki mariaż, o tyle po stronie Konfederacji koalicję z PiS-em jest w stanie zaakceptować 39 proc. wyborców. 48 proc. takiej możliwości nie widzi. Konfederacja nie ma więc interesu w wiązaniu się z partią Kaczyńskiego. Podzieliłaby los jej wcześniejszych koalicjantów. Dlaczego PiS już teraz szuka koalicjantów? Powody mogą być (co najmniej) dwa. Przypomnijmy: Polacy wybrali na prezydenta Karola Nawrockiego. Kaczyński wychodzi z założenia, że skoro wygrał jego prezydent, to trzeba zmienić premiera. Ta logika dziwi premiera Tuska, który oczywiście ustępować nie zamierza. Kaczyński mógłby chcieć obalić rząd, ale sam tego nie zrobi. Druga sprawa to wybory parlamentarne. Odbędą się dopiero za dwa lata. Wybory parlamentarne planowo odbędą się jesienią 2027 roku. Sondaże są dla PiS łaskawe, ale jest jasne, że partia może mimo wygrania wyborów nie uzyskać zdolności samodzielnego rządzenia i dramatycznie potrzebuje zdolności koalicyjnej. Tak stało się przecież w 2023 roku. Słowem: już dziś Kaczyński szuka koalicjantów. To zadanie karkołomne, wystarczy przypomnieć funkcjonujące w polskiej polityce powiedzenie: "Kto się PiS-u tyka, ten znika". Kaczyński praktycznie wszystkich dotychczasowych koalicjantów sprowadził do marginalnej roli, wchłonął lub potężnie zniechęcił. Dlatego dziś partia Kaczyńskiego mężnie znosi drwiny i upokorzenia ze strony Konfederacji, chwali PSL i spotyka się z Hołownią. Czy ta taktyka ma szanse powodzenia? Źródło: Rzeczpospolita