Szał na aplikacje śledzące dzieci. "Gdyby syn się dowiedział, odsunąłby się od nas"

Jedni mówią: smycz, kaganiec, inwigilacja. Inni odpowiadają: troska, odpowiedzialność, dostosowanie się do dzisiejszych realiów. Aplikacje, które pozwalają śledzić lokalizację dzieci i nastolatków, zyskują na popularności z roku na rok. Dla jednych to narzędzie bezpieczeństwa, dla innych symbol braku zaufania. Kto ma rację? Coraz więcej rodziców sięga po aplikacje śledzące lokalizację i sprawdza, gdzie znajduje się ich dziecko. To zjawisko ma swoich zwolenników i przeciwników. Z jednej strony dają one poczucie bezpieczeństwa: rodzic wie, gdzie jest dziecko i może szybko zareagować w sytuacji kryzysowej. Z drugiej strony mogą niszczyć zaufanie, ograniczać samodzielność i stać się źródłem napięć, gdy granica między troską a "inwigilacją" zostaje przekroczona. "Ja nawet zegarka nie miałam" Porozmawiałam o tym ze znajomymi mamami. Asia, mama dwójki nastolatków, opowiada, że w ich domu zarówno dzieci, jak i rodzice mówią sobie, gdzie się wybierają. A mimo tego każdy w telefonie może sprawdzić, gdzie bliski się znajduje. Marcelina opowiada nam, że jej syn nigdy nie dowiedział się, że przez kilka lat miał założoną aplikację śledzącą. – Ja się na tym nie znam, ale mąż sprytnie podziałał i wyświetlało nam się, gdzie Michał przebywa. Teraz ma już 23 lata, zamieszkał z dziewczyną, więc nie ingerujemy w jego wyjścia. Ale był czas, że trzymał się z szemranym towarzystwem, nie wracał na czas. Po prostu się martwiliśmy – usprawiedliwia się. Dlaczego nie powiedziała mu o lokalizacji? – Syn w wieku nastoletnim bardzo się buntował. Gdyby się dowiedział, odsunąłby się od nas – przypuszcza Marcelina. Iwona nie akceptuje tego typu metod. – Kiedyś nie było takich wynalazków i jakoś wszyscy przeżyliśmy – uważa. – Dziecko przychodziło na czas, bo inaczej dostałoby karę. Ba, ja nawet zegarka nie miałam, a i tak wiedziałam, o której mam wrócić do domu. Zawsze byłam na czas. Problem aplikacji śledzących rozgrzewa także fora rodzicielskie. Jedni twierdzą, że to świetne narzędzie, inni, że to ograniczenie swobody dziecka, które szczególnie jej potrzebuje w czasach dojrzewania. Trudno o porozumienie w tej kwestii. Każdy rodzic ma swoje przekonania i argumenty. Jedna z internautek opisała historię swojej znajomej: 22-letnia dziewczyna wyszła na imprezę do klubu. W środku nocy zadzwoniła do mamy, mówiła nieskładnie i była zdezorientowana, co zupełnie do niej nie pasowało. Zaniepokojona matka sprawdziła lokalizację w telefonie i pojechała na miejsce. Znalazła córkę daleko od klubu, na ulicy, częściowo rozebraną i w stanie silnej dezorientacji. Dziewczyna nie pamiętała, jak się tam znalazła. – Dostęp do lokalizacji pozwolił zareagować na czas i zapobiec tragedii – podsumowała internautka. Nie brakuje jednak złośliwych komentarzy w stylu: "Najlepiej sprawdza się wszczepienie chipa pod skórę" "Co to za młodość na kagańcu" "Nie wyobrażam sobie śledzić swojego dziecka!" Najważniejsza jest relacja O opinię poprosiliśmy doświadczoną ekspertkę. – Z mojego doświadczenia wynika, że rodzice często zaczynają korzystać z aplikacji śledzących w momencie, kiedy dziecko zaczyna samodzielnie wracać ze szkoły. To etap, kiedy maluchy nie zawsze jeszcze pewnie poruszają się po mieście. Lokalizacja daje wtedy i rodzicom, i dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Rodzic może zerknąć, czy dziecko dotarło tam, gdzie miało dotrzeć, i to rzeczywiście obniża stres po obu stronach – mówi nam Katarzyna Lisowska-Bojar, psycholog szkolna w Academy International. Jak dodaje, z czasem sytuacja się zmienia. –  Im starsze dziecko i im bardziej wchodzi w okres nastoletni, tym częściej zaczyna się buntować przeciwko takiej kontroli –  zauważa. – I tu kluczowe staje się to, jaka jest relacja między rodzicem a dzieckiem:  czy jest tam zaufanie, czy raczej niepewność i napięcie. Ekspertka podkreśla, że każda rodzina jest inna, ma swoją historię, doświadczenia i przeżycia, dlatego nie chciałaby jednoznacznie oceniać, co jest "dobre", a co "złe". Zaznacza jednak, że kluczowe jest, by kontrola nie zastępowała rozmowy i zaufania. Lokalizacja może być narzędziem wsparcia, ale nie powinna stać się sposobem na kontrolowanie każdego kroku dziecka. – Rozumiem, że dla wielu rodziców taka aplikacja daje poczucie spokoju, choć oczywiście wszystko zależy od indywidualnych doświadczeń i poziomu lęku u rodzica. W praktyce często jest tak, że im dłużej to trwa i im lepiej dziecko sobie radzi, tym rzadziej aplikacja jest używana. Katarzyna Lisowska-Bojar zaleca w tej sferze umiar i dostosowanie narzędzia do indywidualnych potrzeb danej rodziny.  – Lokalizacja może być pomocnym narzędziem, szczególnie na starcie. Problem zaczyna się wtedy, gdy zmienia się w systemową inwigilację i kontrolę każdego kroku – podsumowuje.