Dla nich "Polska nie jest prawdziwym krajem". Takich jak oni przybywa

Dla nich "Polska nie jest prawdziwym krajem". Takich jak oni przybywa

Za wybuch drugiej wojny światowej odpowiedzialna jest właściwie Polska, a głównymi ofiarami tej wojny były Niemcy - takie tezy rozchodzą się w anglojęzycznych mediach społecznościowych. Tym razem nie wygląda to na zaplanowaną dezinformację historyczną. Popularność twierdzeń o "sztucznej Polsce" nie jest też ani przypadkowym zjawiskiem, ani wyłącznie efektem algorytmów. Kto za tym stoi?

"Poproszę zęby Brada Pitta", czyli Polak u stomatologa. Ma być biało i "na bogato"

"Poproszę zęby Brada Pitta", czyli Polak u stomatologa. Ma być biało i "na bogato"

Pacjenci chcą kupić uśmiech ulubionego aktora, australijskiego surfera czy nastolatka, bo takie od lat oferują niektóre kliniki dentystyczne w USA czy Turcji. – Licówki to nie biżuteria, którą można założyć i zdjąć – mówi dr. n. med. Małgorzata Majewska-Paradowska, stomatolog. I podpowiada, dla kogo wybielanie, bonding, a dla kogo – licówki. Przysłowie "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby", czyli łacińskie "Noli equi dentes inspicere donati" (dosłownie: "Nie patrz w zęby darowanego konia"), wywodzi się ze średniowiecza. O co w nim chodziło? Wiek konia można poznać po zębach, ale skoro to nie kupiec wciska nam starego konia, jako młodego i sprawnego, a dostajemy zwierzę w prezencie, to nie ma co grymasić, bo nie dość, że to nietaktowne, to przecież pieniędzy też nie tracimy. Zostawmy jednak konie w spokoju, bo dziś ludzie ludziom zaglądają w zęby i to nie tylko dentyści pacjentom. Amerykanie szczerzący równe, białe zęby, wyglądające jak białe klocki Lego, długo byli przez Europejczyków wyśmiewani. Jednak słynny "Hollywood smile" przestaje być synonimem obciachu. Wielu celebrytów (i nie tylko) zostało fanami tureckiej turystyki medycznej i wraca do Polski nie tylko z nowym biustem, twarzą i przeszczepionymi włosami, ale i z nowymi zębami, czasem złośliwie określanymi jako "klawiatura fortepianu". Cóż, oto odwieczny podział na reprezentantów old money preferujących "no logo" i tych pogardliwie określani nuworyszami, którzy uwielbiają epatować, a mówiąc wprost – walić po oczach logo i metkami (których najchętniej by nie odcinali, żeby widać było ceny). Przed laty, gdy jakiś Polak wracał z USA z nowymi zębami i mówił, że można tam wybrać sobie licówki imitujące np. uśmiech Brada Pitta, australijskiego surfera czy nastolatka (charakterystyczny kształt kłów i jedynek, która mają udawać, że zęby nie zdążyły się jeszcze zetrzeć, jak u dorosłego), opowieści te brzmiały kuriozalnie, budziły raczej politowanie niż podziw i były komentowane w stylu: "kto bogatemu zabroni?". Dziś miliony zdjęć i rolek oglądanych na Instagramie i TikToku sprawiły, że to, co wydawało się wybrykiem, przeszło do mainstreamu. A to, że ktoś może chcieć spiłować sobie własne zdrowe zęby, by nakleić sztuczne, ale ładne, przestaje dziwić. Problemem więc dla wielu osób nie jest to, czy zrobić sobie "nowe" zęby, a jedynie to, jak i jakie je robić? Tylko wybielać swoje, czy może zdecydować się na licówki, albo na bonding? W imieniu wszystkich, którzy stoją przed tym dylematem, pytamy stomatologa o plusy i minusy wspomnianych rozwiązań. Parafrazując pamiętny tytuł starego filmu Woody Allena: "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć, ale baliście się zapytać", tyle że nie o sek*ie, ale o zębach. Przychodzi pacjent, pokazuje zdjęcie w smartfonie i mówi, że chce kupić takie zęby. A z fotografii uśmiecha się Brad Pitt albo Jonathan Bailey. Co pani na to? Dr. n. med. Małgorzata Majewska-Paradowska: Zaczynam rozmawiać. Bo uśmiech nie jest dodatkiem jak torebka czy zegarek. Nie można go "przypiąć", przymierzyć i zwrócić, jeśli się nie spodoba. To część twarzy, na którą składa się mimika, proporcje, sposób mówienia.  Mówię pacjentom: zdjęcie może być jedynie inspiracją, punktem wyjścia, ale nigdy celem. Zresztą nie istnieje coś takiego jak "idealny uśmiech", który pasuje dla każdego. Istnieje jedynie uśmiech idealny dla tej konkretnej osoby. Moda może być więc wskazówką, ale nigdy gotowym szablonem.  Jest jeszcze jedna ważna kwestia, której pacjenci zwykle nie biorą pod uwagę. Gdy widzę bardzo wyraziste, równiutkie, kanciasto-białe uśmiechy "z mediów", myślę o tym, jak wiele z nich wygląda świetnie na zdjęciach, ale nie zawsze "w ruchu". A piękny uśmiech musi być w harmonii z twarzą. Czasem delikatna asymetria jest bardziej prawdziwa niż kliniczna perfekcja. To może, zamiast iść na całość, dla wielu osób lepiej byłoby, gdyby zaczęły od wybielania? Wiadomo, że można to zrobić u stomatologów, ale dziś w każdym hipermarkecie są nie tylko pasty wybielające, ale i preparaty, które aktywuje się specjalną lampą, np. tuż przed imprezą. To duże ryzyko? Domowe metody mają jedną wspólną cechę: nie wybielają zębów, tylko je ścierają. Węgiel działa jak drobny papier ścierny, soda jest jeszcze bardziej agresywna, a pasty "whitening" często opierają się na wysokiej abrazyjności, czyli podatności na ścieranie.  I o ile na pierwszy rzut oka stosowanie tych domowych sposobów daje efekt, bo mechanicznie usuwają powierzchowne osady, to jednak nie rozjaśniają pigmentów w samym szkliwie. To trochę jak pocieranie marmuru drucianą szczotką: ścieramy wierzchnie zabrudzenia, przez moment wydaje się czystszy, ale struktura staje się coraz bardziej porowata, matowa i podatna na barwienie. Dlatego po pewnym czasie zęby, zamiast wyglądać lepiej, wyglądają gorzej.  Czyli jednak pozostaje stary, dobry gabinet? Prawdziwe wybielanie, które można przeprowadzić tylko w gabinecie, polega na chemicznym rozbiciu związków, które zalegają w szkliwie i zębinie. To reakcja, której nie osiągniemy ani węglem, ani sodą. Do tego niezbędny jest nadtlenek wodoru lub nadtlenek karbamidu, i to w stężeniu odpowiednio dobranym do zębów konkretnego pacjenta. Dlatego zabieg powinien być poprzedzony dokładną diagnostyką.  W gabinecie oceniamy najpierw, czy ząb nie ma pęknięć, ubytków, osłabionych miejsc, które mogłyby reagować nadwrażliwością. Następnie usuwamy kamień i zabezpieczamy brzegi dziąseł. Dopiero tak przygotowane zęby można wybielać. I co ważne, kontrolujemy czas działania preparatu. Domowe "triki" omijają te etapy. Dlatego dają krótkotrwały efekt wizualny, a na dłuższą metę osłabiają szkliwo i zwiększają jego podatność na przebarwienia. Paradoks polega więc na tym, że osoby, które sięgają po wybielanie domowe, chcą poprawić wygląd uśmiechu, a nieświadomie przyspieszają proces jego starzenia. W gabinecie robimy odwrotnie: rozjaśniamy zęby, jednocześnie chroniąc ich strukturę. To różnica między improwizacją a zaplanowaną, przewidywalną terapią. A co z bondingiem, który staje się bardzo modny. To tylko kolejny trend czy faktycznie ma przewagę nad wybielaniem, a nie jest to tak inwazyjny dla zębów, jak licówki, które wymagają przecież mocnego spiłowania własnych zębów? Bonding to piękne narzędzie, ale nie został stworzony po to, by całkowicie przebudowywać uśmiech w hollywoodzkim duchu. Co więcej, uważam, że jego siła tkwi w subtelności. To metoda idealna, gdy wybielanie nie wystarcza, bo trzeba zrobić korektę uzębienia, np. poprawić szczegół, który burzy harmonię. To może być np. skrócona jedynka, niewielka przerwa między zębami czy ząb ustawiony odrobinę inaczej niż pozostałe, delikatna wklęsłość albo punktowe przebarwienie. Gdybym porównała pracę dentysty do pracy konserwatora obrazu, to bonding działa jak cienki pędzel w ręku konserwatora – pozwala dopracować detal, nie naruszając oryginału.  Zaletą bondingu jest też to, że ząb jest jedynie lekko zmatowiony, a nie oszlifowany, dzięki czemu wciąż pozostaje "swój". Przewagą bondingu nad innymi metodami jest minimalna ingerencja i możliwość wielokrotnego "odświeżania", bez utraty cennej tkanki.  Instagram pokazuje bonding jako błyskawiczną "przemianę", a prawdziwa wartość tej metody leży w czymś zupełnie innym – w naturalności. Bonding nie jest po to, by zamienić każdy uśmiech w hollywoodzki, lecz po to, żeby wydobyć to, co najlepsze. Jest świetną metodą wtedy, gdy chcemy poprawić proporcje, linię uśmiechu, delikatnie wyrównać krawędzie czy symetrię, a także zapewnić piękną, naturalną biel zębom. To zabieg o ogromnych możliwościach, ale jego prawdziwa siła leży nie w tym, że potrafi zmienić wszystko, a w tym, że potrafi zmienić dokładnie tyle, ile trzeba. A na jak długo wystarcza bonding? Bonding wytrzyma 3-5 lat – to średni czas, ale często nawet dłużej. Wszystko zależy od predyspozycji zębów, higieny i tego, jak została wykonana procedura. Bonding jest jak misterna praca jubilerska. Jeśli materiał zostanie nałożony cienko, a pacjent dba o nitkowanie i nie nagryza twardych rzeczy, efekt może być stabilny na lata. Tłumaczę pacjentom, że bonding jest piękny, ale wymaga troski. Zdarza się bowiem, że pacjenci traktują zęby jak narzędzie do obgryzania paznokci, otwierania opakowań, kruszenia lodu. Takich "wyczynów" nie lubi zresztą także ząb, który nie jest pokryty żadnym kompozytem. Bonding jest bezpieczniejszy dla szkliwa niż licówki, ale czy w ogóle można użyć w odniesieniu do niego słowa "bezpieczny"? Tylko pod warunkiem, że wykonuje się go zgodnie z protokołem – gdy nie ingerujemy w strukturę zęba, nie szlifujemy "na stałe", nie naruszamy twardej tkanki, a szkliwo matowimy minimalnie, mniej niż przy wypełnieniu, czyli plombie. Materiał do bondingu to zresztą ten sam kompozyt, którego od lat używa się w stomatologii zachowawczej właśnie do wypełnień, a nie żaden "plastik", jak bywa nazywany w internecie. Różnica nie leży w materiale, lecz w jego zastosowaniu: w przypadku "plomby" odbudowujemy utraconą część zęba, a w bondingu modelujemy cienką warstwę estetyczną, która ma poprawić proporcje i linię uśmiechu. Szkliwo niszczy nie sam bonding, a brak precyzji stomatologa. W dobrych rękach materiał kompozytowy staje się przedłużeniem naturalnego zęba, a nie zagrożeniem dla jego struktury. O co z licówkami? Niektórzy mówią, że bonding to "licówki dla ubogich"? A co do licówek, że najlepsze są z porcelany, bo są trwałe i dobrze udają naturalne zęby. Licówka to cienka, porcelanowa rekonstrukcja zaprojektowana z dokładnością mierzoną w dziesiątych częściach milimetra. Jej zadaniem jest nie tylko upiększenie, ale głównie przywrócenie harmonii: poprawa koloru, odbudowa startych krawędzi, wyrównanie asymetrii, nadanie zębom proporcji naturalnie wpisujących się w rysy twarzy.  Porcelana jest materiałem wyjątkowym: stabilnym, odpornym na przebarwienia, pięknie odbijającym światło – często bardziej naturalnie niż sam kompozyt. Dobrze wykonana licówka potrafi utrzymać estetykę przez wiele lat, a z biegiem czasu nie traci blasku. Ale to właśnie jej trwałość sprawia, że decyzja o licówkach musi być świadoma. By je wykonać, trzeba bardzo delikatnie opracować powierzchnię zęba. To niewielka ingerencja, ale ingerencja realna – i nieodwracalna.  Licówki są wspaniałym rozwiązaniem, gdy problem jest większy niż to, co może skorygować bonding – kiedy ząb jest starty, ma intensywne, głębokie przebarwienia, gdy cała linia uśmiechu wymaga uniesienia lub zharmonizowania. Jednak nie każdy potrzebuje "idealnego uśmiechu" z Instagrama – wiele osób potrzebuje po prostu swojego uśmiechu, tylko że bardziej spójnego, równomiernego, świetlistego. Najważniejsze jest to, by metoda była adekwatna: do tkanek, do wieku pacjenta, do jego potrzeb i oczekiwań. Czasem licówki są najlepszym rozwiązaniem, ale bywa, że nadmiarowym. Mój obowiązek jako lekarza polega na tym, by pomóc pacjentowi rozróżnić te sytuacje. Bo licówka nie ma nas upodobnić do kogoś innego, ma jedynie sprawić, że będziemy wyglądać jak najlepsza i najbardziej naturalna wersja siebie. Bo moda się zmienia. A twarz pacjenta – pozostaje.

Nie pomogła nawet zmiana nazwiska! Dwaj Gruzini zatrzymani

Nie pomogła nawet zmiana nazwiska! Dwaj Gruzini zatrzymani

"Rawscy policjanci zatrzymali dwóch obywateli Gruzji wielokrotnie notowanych za kradzieże na terenie województwa łódzkiego, mazowieckiego oraz pomorskiego. Obaj byli poszukiwani do odbycia kar pozbawienia wolności. Jeden z nich zmienił nawet swoje nazwisko, ale niewiele mu to pomogło. Najbliższe miesiące spędzą w aresztach śledczych" - przekazała starszy aspirant Agata Krawczyk w oficjalnym komunikacie policji.

Zachodnie komponenty nadal w rosyjskich dronach

Zachodnie komponenty nadal w rosyjskich dronach

Ukraiński wywiad miał dokonać analizy szczątków rosyjskich bezzałogowych statków powietrznych Gerań-2 na podstawie dokonanej analizy potwierdzono, że w budowie tych bezzałogowców nadal wykorzystywane są podzespoły pochodzące z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych, Chin, Niemiec, Japonii i Tajwanu. Są to układy scalone produkowane przez firmy Texas Instruments i Analog Devices ze Stanów Zjednoczonych.

Części z USA i Niemiec w rosyjskich dronach

Części z USA i Niemiec w rosyjskich dronach

Ukraiński wywiad miał dokonać analizy szczątków rosyjskich bezzałogowych statków powietrznych Gerań-2 na podstawie dokonanej analizy potwierdzono, że w budowie tych bezzałogowców nadal wykorzystywane są podzespoły pochodzące z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych, Chin, Niemiec, Japonii i Tajwanu. Są to układy scalone produkowane przez firmy Texas Instruments i Analog Devices ze Stanów Zjednoczonych.