Turyści-snajperzy strzelali do cywilów dla zabawy. Rusza śledztwo

Turyści-snajperzy strzelali do cywilów dla zabawy. Rusza śledztwo

Prokuratura w Mediolanie wszczęła śledztwo w sprawie Włochów, którzy mieli brać udział w ostrzale Sarajewa podczas wojny w Bośni w latach 90. Tzw. turyści-snajperzy płacili bośniackim Serbom za możliwość strzelania do cywilów uwięzionych w oblężonym mieście. Dowody w tej sprawie przez lata zbierał włoski dziennikarz i pisarz, Ezio Gavazzeni. "Byli to bogaci ludzie, którzy pojechali tam dla zabawy i osobistej satysfakcji" — powiedział, cytowany przez "The Guardian".

Taśmy prawdy z "Heweliusza" istniały naprawdę? Prawda jest zaskakująca

Taśmy prawdy z "Heweliusza" istniały naprawdę? Prawda jest zaskakująca

Jan Holoubek i Kasper Bajon w serialu "Heweliusz" zręcznie łączą fakty z fikcją. Choć mogłoby się wydawać, że tajemnicze "taśmy prawdy" to element scenariusza, historia ma realne podstawy. Dziennikarz śledczy Marek Błuś dotarł do nagrania, które rzuca inne światło na katastrofę promu "Jan Heweliusz". Kapitan Piotr Binter (Michał Żurawski) to zmiennik kapitana Andrzeja Ułasiewicza (Borys Szyc), który w serialu dąży do ujawnienia niewygodnych faktów dotyczących katastrofy promu "Jan Heweliusz". Choć Binter nigdy nie istniał, mógł być inspirowany postacią marynarza Bolesława Hutyry – obaj zginęli w podejrzanych okolicznościach, które od lat rodzą teorie spiskowe. W "Heweliuszu" Binter odkrywa taśmy, które mogą oczyścić obwinianego o tragedię Ułasiewicza. Okazuje się, że wcale nie jest to fikcja. Jak wyjawił Marek Błuś, były kapitan, ekspert ds. bezpieczeństwa morskiego i dziennikarz śledczy, który przez lata badał sprawę zatonięcia promu, takie nagrania naprawdę istniały. "Taśmy prawdy" w "Heweliuszu" mogły naprawdę istnieć. "Ktoś próbował kasować" Błuś wyjawił w "Dzienniku Bałtyckim", że odkrył "taśmę magnetofonową z niemieckiej stacji Rügen Radio". "Po prostu w aktach była notatka służbowa o jej nadesłaniu i fragment instrukcji obsługi magnetofonu, takiego, jakiego używały służby nasłuchowe. To oznaczało, że taśmy były, ale nieodsłuchane" – opowiadał. Jak tłumaczył, nagrania wykonano na specjalistycznym sprzęcie produkcji węgierskiej, używanym w służbach całego bloku wschodniego. – Były to wielkie szafy ze szpulami do nagrywania 24 godziny na dobę. Instalowano w takich miejscach, jak straż pożarna czy kontrola ruchu lotniczego – mówił w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim". Błuś relacjonował, że po długich poszukiwaniach znalazł taki magnetofon w pogotowiu ratunkowym na Zaspie. – To jest długa historia. Ale w końcu miałem to na kasecie i odsłuchałem w domu. Z pięćdziesiąt razy co najmniej. Dużo szumów, zresztą to była kopia, i jak się później okazało, ktoś próbował ją wybiórczo kasować – wspominał. Z pomocą tłumacza przełożył niemieckie fragmenty rozmów, a następnie przekazał transkrypt sędziemu i ławnikom. Na tej podstawie napisał tekst "Taśmy prawdy", który ukazał się w dwóch częściach w "Głosie Wybrzeża". Co było na nagraniach? Najbardziej niepokojące jest to, że – jak twierdzi Błuś – część materiału została celowo usunięta. – Częściowo, głównie chodziło o usunięcie komunikatów Ułasiewicza z prawidłową pozycją. Natomiast nie zatarto informacji, że obok Heweliusza był drugi statek. Czyli są bezpośredni świadkowie. Ponieważ ten statek przedstawia się, koresponduje ze stacją brzegową Rügen Radio, podaje swoją nazwę, nadaje Mayday Relay i swoją pozycję. Znajdował się wtedy tuż przy Heweliuszu – mówił Marek Błuś. Dziennikarz zaznaczył, że oznacza to, iż byli inni świadkowie zdarzenia, których relacje mogły zmienić bieg całego śledztwa. Ich wersje nie zgadzały się z ustaleniami Izby Morskiej. "Zaczęto mnie ścigać za zniesławienie" Po publikacji artykułu "Taśmy prawdy" na Marka Błusia spadły konsekwencje. – Zaczęto mnie ścigać za zniesławienie. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, osoby z sądu i prokuratury, które uznały, że naruszam ich dobre imię. Bo napisałem, że "zachowywali urzędowe milczenie w sprawie źródła dowodu", ale użyłem słowa "ukrywać" – opowiadał Błyś w "Dzienniku Bałtyckim". Jak dodał, w obronie użytego sformułowania powołał się na zasady dziennikarskiego warsztatu. – Mamy taki dziennikarski kodeks w postaci "zasad Orwella". Zasada piąta mówi, że nie wolno nam używać makaronizmów, języka naukowego i zawodowego żargonu, jeśli znamy odpowiedniki z języka potocznego. Od pani asesor dowiedziałem się, że sędzia ukrywa dowody tylko wtedy, gdy je wynosi z sądu – tłumaczył dziennikarz. W rezultacie Błyś został ukarany grzywną. Na pytanie dziennikarza "Gazety Bałtyckiej": "Czyli jest pan jedynym skazanym i ukaranym za wypadek promu 'Heweliusz'?", odpowiedział: "Na to wychodzi". Dziennikarz, który przez lata badał sprawę "Jana Heweliusza", podkreślił również, że po obejrzeniu dwóch odcinków serialu Netfliksa może stwierdzić, że scenarzysta Kasper Bajon "dokładnie przeczytał akta sprawy". – Są tam oczywiście całkowicie zmyślone wątki fabularne, ale wygląda na to, że wątki dotyczące statku, katastrofy i spisku przeciwko Ułasiewiczowi są pokazane bardzo realistycznie – powiedział Marek Błyś.

Nowa grupa pacjentów zyska prawo do leczenia bez kolejki. Zmiany w systemie NFZ coraz bliżej

Nowa grupa pacjentów zyska prawo do leczenia bez kolejki. Zmiany w systemie NFZ coraz bliżej

Wkrótce więcej osób w Polsce będzie mogło skorzystać z wizyty u lekarza „poza kolejnością” – to znacząca zmiana, która może skrócić czas oczekiwania na badania i konsultacje specjalistyczne. Rozszerzenie uprawnień dotyczy konkretnych grup pacjentów i różnych rodzajów świadczeń – od POZ, przez ambulatoryjną opiekę specjalistyczną (AOS), po hospitalizacje. Kto skorzysta na zmianach?

Wyjątkowe dzieło kobiet z X wieku trafi pod młotek. Będzie cenowy rekord?

Wyjątkowe dzieło kobiet z X wieku trafi pod młotek. Będzie cenowy rekord?

Już za miesiąc w domu aukcyjnym Christie’s w Londynie trafi pod młotek jeden z niewielu średniowiecznych manuskryptów, którego autorkami były kobiety. Organizatorzy aukcji spodziewają się, cena tego unikatowego zabytku literatury europejskiej może przekroczyć milion dolarów. O wyjątkowym rękopisie zapomniano na blisko sto lat – aż do jego ponownego odkrycia w XX wieku.

Polska się kurczy. Kryzys, którego nie wypada nazwać po imieniu

Polska się kurczy. Kryzys, którego nie wypada nazwać po imieniu

Wieś pustoszeje, małe miasta się starzeją, a duże metropolie puchną od napływu ludności. Polska się kurczy — ale nie wszędzie w tym samym tempie. W lokalnych strategiach rozwoju samorządy uczą się mówić o znikaniu tak, by nie wypowiedzieć tego wprost. W analizie danych demograficznych i dokumentów lokalnych widać, jak kraj dryfuje w kierunku społeczeństwa kontrakcji – i jak język administracji publicznej maskuje ten proces pod pozorem rozwoju.